Systemy wentylacji budynków muszą być znacznie lepsze
Rozmowa z: prof. Lidią Morawską (Queensland University of Technology, Australia), prof. Anetą Wierzbicką (Lund University, Szwecja) i prof. Pawłem Wargockim (Technical University of Denmark).
Zobacz także
EBM-PAPST Polska Sp. z o.o., Jacek Skotak Wentylatory typu „Plug Fans”
Nowe wentylatory typu „Plug Fans” firmy ebm-papst zostały specjalnie zaprojektowane tak, by spełnić wymagania nowoczesnych central wentylacyjnych, ale mogą być także używane tam, gdzie wymagane są: wysoka...
Nowe wentylatory typu „Plug Fans” firmy ebm-papst zostały specjalnie zaprojektowane tak, by spełnić wymagania nowoczesnych central wentylacyjnych, ale mogą być także używane tam, gdzie wymagane są: wysoka sprawność, wydajność, możliwość sprostania dużym oporom przepływu, kompaktowa konstrukcja i płynna regulacja prędkości.
mgr inż. Krzysztof Drab Systemy kontrolowanej wentylacji pomieszczeń mieszkalnych
Do utrzymania zdrowego klimatu w pomieszczeniach konieczna jest kontrolowana wentylacja mechaniczna. Osiągnięta poprzez izolację cieplną budynku oszczędność energii prowadzi dzięki kontrolowanej wymianie...
Do utrzymania zdrowego klimatu w pomieszczeniach konieczna jest kontrolowana wentylacja mechaniczna. Osiągnięta poprzez izolację cieplną budynku oszczędność energii prowadzi dzięki kontrolowanej wymianie powietrza z odzyskiem ciepła do dalszej poprawy bilansu energetycznego.
prof. dr inż. Paweł Wargocki Nowe zadania w projektowaniu i eksploatacji wentylacji
Rozmowa z prof. Pawłem Wargockim z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego, członkiem komisji eksperckiej, która tworzyła i będzie rewidować normę ASHRAE 241.
Rozmowa z prof. Pawłem Wargockim z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego, członkiem komisji eksperckiej, która tworzyła i będzie rewidować normę ASHRAE 241.
Jak udało się zebrać tak liczną grupę naukowców apelujących w majowym „Science” o zmianę filozofii zwalczania infekcji dróg oddechowych i zmianę podejścia do wentylacji budynków? Od czego się zaczęło?
prof. Lidia Morawska: Grupa ta zebrała się już wcześniej, przy okazji ubiegłorocznej publikacji pt. It Is Time to Address Airborne Transmission of Coronavirus Disease 2019 w czasopiśmie „Clinical Infectious Diseases”. Zaapelowaliśmy wówczas o poważne potraktowanie rozprzestrzeniania się wirusa drogą powietrzną – przez oddychanie. Inicjatywa była moja, a doprowadziła mnie do niej w pewnym sensie desperacja. Pod koniec marca 2020 roku dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) stwierdził na Twitterze, że to nieprawda, iż koronawirus rozprzestrzenia się drogą powietrzną. Rozmowa następnego dnia z kolegą z Włoch, Giorgiem Buonanno, utwierdziła mnie w przekonaniu o konieczności działania. We Włoszech epidemia była wówczas w rozkwicie, utrzymywała się wysoka śmiertelność i medycy byli zdesperowani. Giorgio jest inżynierem i ma częste kontakty z lekarzami i pielęgniarkami – wszyscy oni przestrzegali zasad zapobiegania zakażeniom, ale epidemia bardzo szybko się rozwijała, natomiast przepisy i wytyczne medyczne nic nie mówiły o rozprzestrzenianiu się wirusa drogą powietrzną. Kolega zaproponował wówczas, abyśmy we dwoje napisali do włoskich władz, sugerując, żeby potraktowali ten problem serio. Obawiałam się jednak, że władze włoskie nie posłuchają dwojga naukowców. Jeśli konieczne jest nowe podejście do kwestii epidemii, to Światowa Organizacja Zdrowia musi zmienić swoje zdanie i rekomendacje. Tak powstał pomysł, żeby napisać do WHO, a im większa grupa ekspertów poparłaby nasze stanowisko, tym większe byłoby znaczenie tego wystąpienia.
Czytaj również: 10 ważnych zasad eksploatacji nawilżaczy powietrza >>
I tak w ciągu trzech dni powstała „Grupa 36”. Byłam bardzo zbudowana błyskawiczną odpowiedzią wszystkich osób, które zapraszałam do poparcia naszej inicjatywy, naukowców z całego świata, z którymi często współpracuję, tak jak z Anetą i Pawłem, ale i innych. I grupa ta powoli wpływa na działania WHO.
Nasza inicjatywa zapoczątkowała dyskusję na temat koniecznych zmian w systemach wentylacji budynków i jej efektem był kolejny apel, zawarty w artykule opublikowanym w 2021 roku w „Science” pt. A paradigm shift to combat indoor respiratory infection. Building ventilation systems must get much better (Zmiana paradygmatu walki z infekcjami dróg oddechowych w pomieszczeniach. Systemy wentylacji budynków muszą być znacznie lepsze).
prof. Paweł Wargocki: Muszę podkreślić, że to, co zrobiła Lidia, ma ogromne znaczenie dla naszej przyszłości. Taka, wydawałoby się na początku, drobna inicjatywa przynosi wymierne skutki już po pierwszej publikacji i spotkaniach z WHO. A Światowa Organizacja Zdrowia początkowo reagowała nieufnie i uparcie obstawała przy swoich zaleceniach – jej eksperci twierdzili, że wirusy nie przenoszą się drogą powietrzną, a już na pewno nie w tym przypadku, bo konieczny jest kontakt z osobą zakażoną lub droga kropelkowa.
Apel Lidii poparła wspomniana „Grupa 36”, ale następnym krokiem była publikacja listu otwartego w „Clinical Infectious Diseases” i pod nim podpisało się już 239 naukowców. I wtedy „zaskoczyło” – zaczęło się trochę zmieniać stanowisko wobec epidemii SARS-CoV-2. Dlatego ta inicjatywa ma fundamentalne znaczenie – bez niej nie byłoby zmiany w poglądach na rozprzestrzenianie się wirusa i na wentylację w ogóle. Lidia już w kilka dni po ogłoszeniu ogólnoświatowej pandemii wskazywała na konieczność rewizji dotychczasowej wiedzy, skrzyknęła światowych ekspertów i wciąż im fenomenalnie przewodniczy.
Czy w formułowaniu zaleceń dot. zapobiegania epidemii SARS-CoV-2 nie przeszkadzały wcześniejsze doświadczenia z innych groźnych epidemii w Afryce, w przypadku których decydował bezpośredni kontakt i droga kropelkowa?
prof. Lidia Morawska: Ten problem występował od dawna, nie pojawił się w tej chwili. Właśnie teraz, już w trochę powiększonej grupie naukowców, przygotowujemy artykuł na ten temat – taki rys historyczny, jak to wszystko wyglądało i co było przyczyną. Sama zorientowałam się o istnieniu tego problemu, choć nie o jego skali, po epidemii SARS w 2003 roku. Zauważyłam, jak mało powstało naukowych publikacji z mojej dziedziny – czyli fizyki. A gdy chcieliśmy wdrożyć wyniki naszych badań, które opublikowaliśmy kilka lat później, na temat sposobu rozprzestrzeniania się wirusów w budynkach, niektórzy recenzenci utrzymywali, że ten rodzaj transmisji wirusów jest niemożliwy. Choć już wtedy dostępnych było wiele publikacji dowodzących, że w przypadku grypy i innych chorób dróg oddechowych transmisja musi się odbywać w powietrzu, bo w końcu wirusy wychodzą z ust i z nosa. Tak że nie było to nic nowego, ale miało głębokie korzenie i było bardzo skomplikowane.
Obecna sytuacja przypomina przewartościowanie wiedzy na temat kwestii sanitarnych w połowie XIX w., w wyniku czego zaczęto budować wodociągi i kanalizację. Nagle okazało się, że można świetnie żyć w mieście, co parę lat nie wybucha zaraza, a ludzie żyją dłużej i w lepszym zdrowiu.
prof. Aneta Wierzbicka: Tak i moim zdaniem, gdyby nie inicjatywa Lidii oraz jej zdolność organizacji i prowadzenia ludzi, to by się nie wydarzyło. Ona jest świetnym przewodnikiem, menedżerem i koordynatorem, a nie jest to łatwe przy działaniach na tak dużą skalę. Jak bowiem wytłumaczyć ludziom, że to, czego się uczyli przez 100 lat i co znaleźć można we wszystkich książkach medycznych na temat procedur postepowania, się nie sprawdza. Jak przekonać do tego rządzących i społeczeństwa?
Wymagało to przełamania takich fundamentalnych stanowisk osób, które już osiadły na stosunkowo wysokich pozycjach i zabierają głos jako eksperci w danej dziedzinie. To największa bariera do pokonania, kiedy chce się przekazać coś nowego, zwrócić uwagę na jakieś nowe wyniki, sugestie, problemy. Dużą przeszkodą są też np. różne sposoby wykrywania wirusów obecnych w powietrzu – nie są to działania proste i oczywiste. Jest to pole do badań dla wielu grup naukowców, ale ze względu na trudności w prowadzeniu takich doświadczeń, problemy z aparaturą badawczą oraz metodologiczne, późniejsze interpretacje wyników badań, jakie trafiają do odbiorców, nie są już takie oczywiste i pojawia się szum w doniesieniach. A ludzie chętnie wykorzystują te wyniki badań, które im najbardziej odpowiadają, bo utrzymują ich w przekonaniu, że się nie mylili.
prof. Paweł Wargocki: Warto tu wspomnieć, że na początku epidemii stanowisko WHO bazowało na trzech podstawowych elementach. Pierwszym była tzw. doktryna Chapina [Charles Value Chapin, pionier badań i praktyki w zakresie zdrowia publicznego w USA – red.], mówiąca, że tak naprawdę wirusy mogą się przenosić poprzez kontakt albo drogą kropelkową, całkowicie odrzucająca drogę powietrzną. Drugim, choć to tylko przypuszczenie, była niechęć do przyznania, że wirus przenosi się drogą powietrzną, bo wówczas nikt nie będzie np. chciał wejść do szpitala (nawet osoby tam pracujące) w obawie przed zakażeniem i załamie się cały system opieki i pomocy medycznej. Trzecim problemem mógł być ogólny dostęp do masek, a skoro wirus przenosi się drogą powietrzną, wszyscy będą chcieli chodzić w maskach, których zabraknie szczególnie dla opieki medycznej. Czy o początkowej niechęci do zmian zdecydowały wszystkie te czynniki, czy tylko jeden z nich, trudno dziś stwierdzić, ale podejście do kwestii rozprzestrzeniania się wirusów na szczęście się zmienia.
Wracając do wypowiedzi Anety, poruszyła ona bardzo ważną kwestię – wirusy trudno mierzyć w powietrzu. Trzeba z wyprzedzeniem wiedzieć, gdzie wystąpi infekcja, by móc tam wcześniej zainstalować aparaturę. Zakładamy, że największe prawdopodobieństwo ich występowania dotyczy szpitali, ale są to zazwyczaj badania przeprowadzane post factum, czyli w momencie, kiedy infekcja już wystąpiła i drogą dedukcji dochodzi się, w jaki sposób wirusy mogły się rozprzestrzenić w pomieszczeniu i dokonać infekcji.
Również metody pomiarowe nie są wystarczająco rozwinięte i w procesie pobierania próbek wirusy po prostu, kolokwialnie mówiąc, nie przeżywają. A wówczas trudno stwierdzić, czy dany wirus był rzeczywiście aktywny w powietrzu itd. Piszemy o tym także w „Science”. I że najprawdopodobniej dotyczy to wielu innych infekcji roznoszonych poprzez drogi oddechowe.
Jak zatem przełamywać stereotypy i przekonać rządzących i społeczeństwa, że zmiany są konieczne, jeśli mamy z sukcesem stawić czoła następnym pandemiom?
prof. Lidia Morawska: Spróbuję odpowiedzieć, gdyż jestem w tej chwili w trakcie przekonywania władz australijskich do zmian w postrzeganiu problemu. Uznałam, że kiedy publikacja w „Science” się ukaże, przyjdzie czas na zajęcie się sytuacją w Australii. Na razie jestem w fazie rozmów i żartuję, że mam doradcę politycznego, doradcę ekonomicznego i paru jeszcze innych doradców. Z tego, czego się dowiedziałam i nauczyłam w ciągu ostatnich tygodni, rodzi się zupełnie inne spojrzenie na sytuację. Z jednej strony mówimy tu o pewnym dogmacie i jego wpływie na środowisko medyczne, ale wśród tysięcy e-maili, które dostałam od ubiegłego roku, nie było ani jednego listu, w którym ktoś ze środowiska medycznego negowałby transmisję przez powietrze. Pracuję również z wieloma osobami z różnych środowisk medycznych i nikt z nich nigdy nie wyraził żadnych wątpliwości wobec tego twierdzenia. Jak to zatem jest, że sama nie spotykam nikogo, kto by sądził, że nie jest to prawda, natomiast świat jest rządzony przez tych, którzy uważają, że to nie jest pewne? O stanowisku polityków nie decyduje tylko wiedza, ale też przeróżne inne czynniki i interesy i to często jest główną barierą dla postępu.
Widzimy zatem, że problem ma wiele stron. My zajmujemy się nauką i piszemy o tym, jakie były dotychczasowe poglądy, jak przeprowadzano badania i czasem popełniano błędy. Ale kwestie różnych grup interesów przenoszą dyskusję na zupełnie inny poziom. Politycy przeważnie nie działają, by czynić dobro, ale skupiają się raczej na pozostaniu przy władzy, co wymaga innej strategii. Ale kiedy ludzie zaczynają być niezadowoleni i domagają się działań, coś trzeba z tym zrobić. Dopóki nikt głośno nie narzeka, po co coś ruszać?
Zapytałam jednego ze znanych ekspertów od zarządzania, czy rozumie skalę tego problemu. Rozmawialiśmy długo i wydawało mi się, że wytłumaczyłam, na czym polega zagadnienie transmisji wirusów, ale pod koniec rozmowy mój rozmówca stwierdził, że największym problemem są kwarantanny, bo wszystko na nasz kontynent trafia z zewnątrz, więc najważniejsze jest, by transmisja nie odbywała się w hotelach, w których osoby przybywające do Australii poddawane są kwarantannie. Tłumaczyłam, że nie tylko o hotele chodzi, bo ta sprawa zostanie rozwiązana, ale o to, że wirusa łapiemy w sklepie, restauracji czy kościele, i on wtedy przyznał, że nie postrzegał tak tego problemu. Zatem grupom ekspertów, którzy tworzą analizy decydujące o wydatkach rzędu bilionów dolarów na koszty związane z epidemią, nie przychodzi w ogóle do głowy, że problemem jest sposób rozprzestrzeniania się wirusa.
Widać tu z jednej strony niewiedzę, ale też trudność skutecznego wpłynięcia na rząd. Jest to jednak już zupełnie inna gra, w której nie chodzi o siłę i logikę argumentów, ale o politykę. I tak jest w większości krajów.
Sądziłem, że tylko w Polsce mamy takie problemy, a okazuje się, że mechanizmy są wszędzie podobne. U nas dochodzi do tego jeszcze coraz mocniejszy ruch antyszczepionkowy i pandemia zaczyna być dla wielu kwestią wiary, a nie dyskusji na argumenty. Postępu w technice i wiedzy nie da się chyba jednak zatrzymać, jakie zatem stosować rozwiązania techniczne, by zapobiegać rozprzestrzenianiu się wirusów, obecnego i przyszłych? Co możemy poprawić w budynkach?
prof. Paweł Wargocki: Nawiązując jeszcze do niełatwych doświadczeń Lidii, w Danii sytuacja wygląda trochę inaczej: chcielibyśmy wprowadzić zmiany do kodeksu budowlanego, tak aby zabezpieczać budynki przed rozprzestrzenianiem się infekcji, ale czy to się uda, jeszcze zobaczymy. Byłby to wówczas wymóg powszechny i nie trzeba by wprowadzać dodatkowych wymagań. Na razie w nowej wersji normy wentylacyjnej pojawił się aneks, który odnosi się bezpośrednio do zaleceń REHVA (dostępnych na https://www.rehva.eu/fileadmin/user_upload/REHVA_COVID-19_guidance_document_V3_03082020.pdf).
Na obecną chwilę większość budynków nie jest w ogóle przygotowana do zapobiegania infekcjom roznoszonym drogą powietrzną. Nawet te budynki, które są dobrze wentylowane, projektowane były w oparciu o wymagania dotyczące komfortu, a nie ochrony zdrowia, co stanowi duży problem, ponieważ nie mają instalacji, które umożliwią np. przechodzenie w tryb pandemiczny lub tryb związany ze zwiększonym ryzykiem zachorowalności albo ekspozycji na zanieczyszczenia. Nie są w stanie w okresach zwiększonego ryzyka chronić pracujących w nich osób przed ryzykiem infekcji drogą powietrzną. Oczywiście występuje też ryzyko infekcji drogą kropelkową, którego nie da się uniknąć.
Jeśli w budynku nie ma systemu wentylacji, to praktycznie jedyną metodą ochrony użytkowników jest stosowanie oczyszczaczy powietrza. Jednak i wówczas pojawiają się wątpliwości, gdzie je najlepiej umieścić, jaką powinny mieć wydajność itd. Dysponujemy już modelami matematycznymi, które potrafią to przewidzieć, ale nie mamy jeszcze wyników badań ani pomiarów w warunkach rzeczywistych, które mogłyby te dane zweryfikować. Oczywiście, jak wspomnieliśmy, takie pomiary nie są łatwe. Ponadto niektóre oczyszczacze są bardzo głośne, szczególnie jeśli pracują z wysoką wydajnością.
Sądzę, że systemy wentylacyjne i ochrony przeciwko infekcjom drogą powietrzną będą rozwijane i to w szybkim tempie. Obecnie w większości przypadków nie są one w stanie zapewnić bardzo wysokich wydajności, jakie są potrzebne w pomieszczeniach ze względów sanitarno-epidemiologicznych.
prof. Aneta Wierzbicka: Jak usłyszeliśmy, wcale nie jest łatwo przekonać ani rządzących, ani doradzających im ekonomistów. Ta inicjatywa grupy naukowców jest bardzo ważna, żeby ludzie zdali sobie sprawę, że jakość powietrza w budynkach, w których mieszkamy i pracujemy, wpływa na nasze zdrowie. Brakuje powszechnego zrozumienia dla tego problemu. Spotkałam się np. z taką krytyką naszego artykułu: chcecie tworzyć budynki, które będą naszpikowane technicznymi systemami, z mnóstwem sensorów, które bardzo często będą się psuły, i ludzie nie będą wiedzieli, jak interpretować ich wskazania. Twierdzę, że nie o to chodzi, by wszędzie wszystko zmieniać i ponosić duże koszty. Dostępne są także proste i tanie rozwiązania wentylacyjne oraz tanie sensory, jak np. poziomu CO2, stosowane w wielu budynkach, tyle że przeciętnemu człowiekowi nic one nie mówią. Ludzie nie wiedzą, jak odczytać ich wartości i co one naprawdę znaczą. Aby monitoring był powszechnie zrozumiały i akceptowany, musi być intuicyjny w obsłudze i przekazie informacji. Na przykład gdy użytkownik znajduje się w pomieszczeniu i sensor pokazuje, że przebywa w nim za dużo osób jak na możliwości danego systemu wentylacyjnego, jest to już bardzo ważna informacja, szczególnie w czasie pandemii, gdy zagrożenie zakażeniem rośnie. Gdyby ludzie zaczęli rozpoznawać i kojarzyć tego typu sygnały, już byśmy dużo zyskali.
Nie muszą to być zatem systemy naszpikowane zaawansowaną technologią, choć takie też istnieją i dobrze sobie radzą np. w samolotach czy w samochodach, gdzie wszystko jest bardzo starannie dograne i zoptymalizowane. Technologia idzie do przodu i z tym także sobie poradzimy – nie trzeba się tego bać i można zacząć od prostych urządzeń. Ale najważniejszą kwestią jest to, żebyśmy powszechnie zdawali sobie sprawę, iż powietrze, którym oddychamy, wpływa na nasze zdrowie.
prof. Lidia Morawska: Tak, to bardzo ważne, żeby ludzie zdawali sobie sprawę z wagi problemu, bo na razie nie mają pojęcia, że jest jakikolwiek problem. Wspomniane sensory CO2 zaczynają być rzeczywiście popularne, ludzie o nich mówią i zaczynają je stosować. Nie trzeba się znać na koncentracji dwutlenku węgla – aby takie sensory skutecznie przekazywały informacje, wystarczy, gdy mają trzy światełka: zielone, żółte i czerwone. Widywałam takie urządzenia np. parę lat temu w Niemczech. Siedzieliśmy w pięć osób w pokoju konferencyjnym budynku badawczego. Na początku zebrania światło było zielone, a koncentracja niska, ale stale rosła, pomimo, wydawałoby się, dobrej wentylacji – bardzo wysokiego sufitu, napływu powietrza, otwartego okna. Jednak po godzinie spotkania światło było już prawie czerwone. Tego typu sensory są używane w niemieckich szkołach i dzieci oraz nauczyciele wiedzą, co robić, gdy światło jest żółte albo czerwone – otworzyć okna, przewietrzyć klasę. Nie jest to zatem jakieś nowe rozwiązanie, jedynie dotychczas niezbyt popularne.
prof. Aneta Wierzbicka: Na przykład w Szwecji nie jest to często spotykane. To znaczy sensory pokazujące stężenia CO2 są stosowane w większości budynków publicznych czy w zakładach pracy, ale na wyświetlaczu przeważnie wyświetla się cyfra, tzn. stężenie dwutlenku węgla. Dla osób zajmujących się wentylacją jest to oczywiście wystarczająca informacja, ale przecież nie wszyscy muszą znać zalecenia i wiedzieć, jaki poziom CO2 świadczy o tym, że wentylacja działa skutecznie w odniesieniu do liczby osób w danym pomieszczeniu. Ile osób wie, że 1000 ppm oznacza, iż wentylacja działa prawidłowo, a wyższe stężenia wskazują, że albo w pomieszczeniu przebywa za dużo osób w stosunku do tego, jak został zaprojektowany system wentylacji, albo wentylacja nie działa tak, jak powinna? System informacji, który opierałby się na kolorach (zielonym, czerwonym), z wyraźnymi zaleceniami, co w danej sytuacji należy zrobić, na pewno przyczyniłby się do lepszej jakości powietrza w pomieszczeniach i większej świadomości, dlaczego wentylacja jest ważna i potrzebna, a przede wszystkim do zwrócenia uwagi na jakość powietrza w ogóle.
prof. Paweł Wargocki: W Danii takie czujniki CO2 z kolorowymi światłami zastosowaliśmy po raz pierwszy jakieś 15 lat temu, a później prowadziliśmy kilka badań z ich użyciem. Na rynku jest teraz dużo producentów oferujących te urządzenia, szczególnie dla szkół. Dyżurni w klasach obserwują czujnik i informują, kiedy salę należy opuścić lub przewentylować. To są bardzo proste metody, ale zwracają uwagę na kwestię jakości powietrza, szczególnie młodego pokolenia, o czym mówiła Aneta.
Problem z jakością powietrza polega też na tym, że nie można jej zobaczyć gołym okiem, dlatego od lat próbuje się wprowadzać rozwiązania pozwalające w prosty sposób zaprezentować jej stan użytkownikom. Jednym z nich są właśnie czujniki CO2. Dodałbym też do nich czujniki PM2,5, żeby było wiadomo, co się dzieje w powietrzu zewnętrznym używanym do wentylacji. W przypadku stosowania oczyszczaczy powietrza czujniki CO2 nie będą jednak skuteczne i potrzebne są inne rozwiązania.
Wracając do kwestii techniki – ja podczas dyskusji zazwyczaj podaję przykład pożarowych instalacji tryskaczowych, które są wymagane w większości budynków. Instalacje te muszą zostać zamontowane i serwisowane co roku, a być może nawet przez 100 lat eksploatacji budynku nigdy nie zostaną aktywowane. Myślę, że analogicznie możemy chronić się przed infekcjami w przyszłości – np. poprzez zainstalowanie systemów oczyszczaczy powietrza, które, oczywiście po ich odpowiednim dopracowaniu, będą w gotowości i uruchomią się z ilością oraz wydajnością zależną od potrzeby chwili i sytuacji sanitarno-epidemiologicznej. To jest tylko kwestia koncepcji, w jaki sposób to zrobić, i oczywiście decyzji władz o powszechnym wymaganiu dot. instalowania takich systemów w budynkach w przyszłości. Jeżeli możemy montować systemy przeciwpożarowe, dlaczego nie instalować systemów służących ochronie przed wirusami w powietrzu – nie widzę tu żadnej różnicy.
I jeszcze jedna kwestia dotycząca rozwiązań technicznych. Należy zapewnić prawidłowy rozdział powietrza w pomieszczeniu, tak aby powietrze dostarczane przez system wentylacji lub oczyszczacze doprowadzane było do strefy oddychania.
W Polsce mamy największe problemy w UE z zapyleniem powierza zewnętrznego. Pyły te dostają się do budynków wraz z powietrzem wentylacyjnym i raczej sprzyjają migracji wirusów.
prof. Aneta Wierzbicka: Lidia i ja zajmujemy się kwestią pyłów zawieszonych od dawna. Przez wiele lat liczne grupy osób i organizacji próbowały ustalić akceptowalne poziomy tych pyłów w powietrzu i dobrym punktem wyjścia są w tym wypadku zalecenia WHO. Jednak w różnych regionach świata ilość pyłów może być tak odmienna, że trudno ustalić ich jeden niski poziom zarówno dla biur, jak i mieszkań – w tych ostatnich przecież dodatkowo gotujemy, palimy świeczki itp.
prof. Lidia Morawska: Najważniejsze są zalecenia WHO, które mają na celu ochronę zdrowia, a nie jakiekolwiek inne kwestie, np. ekonomiczne. Za parę miesięcy te zalecenia zostaną znowelizowane, obecne powstały w 2005 roku. Jestem członkiem zespołu, który od pięciu lat pracował nad aktualizacją tych wytycznych, i zostaną one ogłoszone, kiedy tylko spełnione będą wszelkie wymagania. Stosowanie się do tych zaleceń WHO zdecydowanie zmniejsza negatywne skutki zdrowotne, ale oczywiście nie wszędzie daje się obniżyć koncentrację pyłów do zalecanych poziomów, gdyż nie pozwalają na to często realia, szczególnie ekonomiczne. Te zalecenia stanowią jednak cel, do którego należy zmierzać.
prof. Paweł Wargocki: Należy tu jeszcze wspomnieć o zanieczyszczeniach pyłowych, które mają źródła w powietrzu zewnętrznym. Oczywiście mówi się o tym, że zapylone powietrze zewnętrzne stanowi zagrożenie, i musimy sobie uświadomić, iż większość ekspozycji na te związki ma miejsce w powietrzu wewnętrznym. Musimy zatem wiedzieć, jakie stężenia tych pyłów są w pomieszczeniach i stosować czujniki zapylenia nie tylko w stacjach zewnętrznych, ale także wewnątrz budynków. To da nam wiedzę, w jaki sposób są one przemieszczane i gdzie następuje główna ekspozycja.
Rozwiązaniem problemu jakości powietrza wewnętrznego jest oczywiście sprawna wentylacja, ale w przypadku budynków pozbawionych systemów wentylacyjnych jedynym rozwiązaniem wydają się oczyszczacze powietrza. Dokąd ktoś nie opracuje nowego, prostego systemu możliwego do zastosowania w istniejących budynkach, nie widzę innego rozwiązania, dlatego jeszcze raz o tym wspominam.
Biorąc pod uwagę poziom zapylenia w wielu regionach w Polsce, każdy system wentylacyjny powinien być wyposażony w moduły do uzdatniania powietrza zewnętrznego.
prof. Aneta Wierzbicka: Jeżeli chodzi o ochronę środowiska, oczywiście najlepszym sposobem jest eliminacja problemu u źródła, a moduły służące do oczyszczania powietrza powinno się stosować, gdy nie ma innego rozwiązania. Czyli praca nad eliminacją i ograniczaniem emisji w powietrzu zewnętrznym jest ogromnie istotna, gdyż stężenia w powietrzu zewnętrznym wpływają w dużym stopniu na to, na co jesteśmy eksponowani wewnątrz budynków. Do tego dochodzą oczywiście zanieczyszczenia, które sami wytwarzamy w pomieszczeniach.
prof. Paweł Wargocki: Dodam, że wspomniany artykuł opublikowany w maju w „Science” zawiera wiele istotnych informacji i próbuje wytłumaczyć przyczynę niektórych zjawisk, które obserwujemy. Jego głównym tematem jest konieczność zmiany paradygmatu oceny jakości powietrza wewnętrznego, a podano w nim także wymagania dotyczące budynków i właśnie stosowania czujników. Obecnie zainstalowane systemy wentylacyjne mogą się wydawać efektywne, ale jeśli będzie im towarzyszyć detekcja CO2, to dzięki niej będziemy wiedzieć, że dany system w rzeczywistości dostarcza nam to, co powinien. Stosowanie czujników w pomieszczeniach będzie informowało użytkowników, czy jakość powietrza utrzymuje się na poziomie gwarantowanym wcześniej przez administratora budynku lub inne osoby za nią odpowiedzialne. Będzie zatem podstawą do egzekwowania odpowiedzialności za jakość powietrza wewnętrznego. Obecnie, gdybym nagle zachorował, bo byłem w „chorym” pomieszczeniu, np. supermarkecie albo kinie, nie poszedł do pracy, a być może nawet tę pracę stracił albo ponosił jakieś koszty z tym związane, nikt konkretny nie byłby za tę sytuację odpowiedzialny. To też bardzo ważny element naszego artykułu – wprowadzenie odpowiedzialności, bo jeżeli coś zainstalowałem, ma to działać tak, jak powinno, w przeciwnym razie poniosę tego konsekwencje.
I to jest chyba najlepsza droga do osiągnięcia wymiernych efektów.
prof. Paweł Wargocki: Chciałbym jeszcze na zakończenie dodać, że działalność Lidii została doceniona. Przyznano jej specjalną nagrodę Akademii Nauk o Jakości Powietrza (ISIAQ Fellows, https://www.isiaq.org/academy.php) za rok 2020. Akademia nigdy nie przyznaje specjalnych nagród, ale tym razem zrobiła wyjątek z uwagi na szybkie i skuteczne działania Lidii po pojawieniu się pandemii, które doprowadziły do rewizji stanowisk organów rekomendujących działania w celu zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusów, szczególnie uznania faktu ich rozprzestrzeniania się drogą powietrzną. Droga do artykułu w „Science” była bardzo długa i bardzo wyboista, a nagroda została przyznana przed jego publikacją, tak jak byśmy przewidzieli, że tak się stanie.
prof. Lidia Morawska: Dziękuję bardzo. Muszę podkreślić, że sama niczego bym nie osiągnęła i sukces to efekt wsparcia i pomocy wszystkich zaangażowanych w tę inicjatywę. Dzięki temu tak dużo osiągnęliśmy razem.